Wchodził na szczyt przed nami. Droga była trudna, zabłocona, stroma, gdzieniegdzie leżały resztki ubitego śniegu. Niektórzy zapinali raki, inni twardo, trzymając się drzew, pokonywali swoje kilometry. Wysoki, szczupły, w rękach kije, na plecach wielki plecak. Na pewno był ciężki. Szłam za nim, obserwując każdy jego krok. Widziałam, że po przejściu kilku kilometrów głęboko bierze oddech, że nie jest łatwo. Ale szedł. Nawet zastanawiałam się, czy mu nie pomóc. Podeszłam nawet i już chciałam coś powiedzieć, a on spojrzał na mnie, uśmiechnął się i odrzekł: – Wiem, że Pani chce pomóc. Proszę iść dalej za mną, to wystarczy.
Tysiąc kilka metrów nad poziomem morza nie wymagało od nas alpinistycznego przeszkolenia, ale w tych warunkach trzeba było mierzyć siły na zamiary. Był wyjątkowo rozważny, patrzyłam, jak stawia krok za krokiem bez zawahania. To było doświadczenie. Chodzę po górach od lat i widziałam niejedną osobę kompletnie do tego nieprzygotowaną.
Podróż zajęła kilka godzin. Na szczycie, pod wiatą, tuż obok wieży widokowej, znajdowała się ława. Zaprosił nas, żebyśmy usiedli razem. Był sylwester. Otworzył plecak, wyjął z niego po kiełbasce dla każdego, termos z gorącą herbatą, szampana. Zaraz po nim zawiniętą w kłębek czekoladę, dodatkową parę rękawic, polar, który zamierzał ubrać, bo wiatr dawał się we znaki. Rozdał nam kubeczki. – Pewnie zastanawialiście się, co tam chowam w tym wielkim plecaku – powiedział. – Mam to, czym chciałbym dzisiaj podzielić się z innymi, bo czymże byłoby życie, gdybyśmy nie myśleli o innych. Gdybyśmy się nie spotkali, rozmawiali, byli.
Wystrugał trzy kije, usiedliśmy przy ognisku. Oczy mu się świeciły z radości. Na moje oko miał około 70 lat. – To są te dni, dla których warto żyć – skwitował, poklepując Marcina po ramieniu. – Wiedziałem, że Was tu spotkam. Nie wiem skąd, ale wiedziałem. Otworzył szampana, rozlał do kieliszków, które też miał w plecaku i wypiliśmy toast za nowy rok. – Kochajcie się, szanujcie i bądźcie dla siebie dobrzy – dodał. – To jest w życiu najważniejsze. Reszta ułoży się sama. I wiecie co? Nie bójcie się marzyć. Kiedyś się bałem i nie robiłem. Dzisiaj się boję i robię. I jestem tu z Wami.
„Sukces po poznańsku”