Pamiętam, że nie chciałam tam iść, ale nie dlatego, że taki miałam kaprys, byłam zwyczajnie zmęczona. I pewnie gdyby nie ta praca, nigdy bym tam nie trafiła. Weszłam do Sceny na Piętrze, usiadłam z tyłu, popatrzyłam na rzędy czerwonych krzeseł i… poczułam na sobie oddech teatru. Ściany szeptały niedawno zgubione tu frazy, na deskach sceny wyczytałam wersy rozrzucone przez aktorów. Natychmiast przeniosłam się w inny świat. I wtedy na scenie pojawił się aktor wszystkich spektakli. Osoba, która porwała myśli, słowa, serca i oddech widowni. I gdyby nie on, mój nauczyciel Sceny na Piętrze, pewnie do końca bym jej nie zrozumiała. Romuald Grząślewicz, bo jemu ślę ukłony, to prawdziwe serce i dusza tej sceny. Bez jego powitań nie byłoby tego niezwykłego entourage’u, tych prawdziwych słów, niczym niekupionych gestów… Prawdziwość, Panie Romualdzie, jest dziś bezcenna, a tak jej mało wokół, więc dziękuję. Nie wyobrażam sobie już comiesięcznych poniedziałków bez Sceny na Piętrze, wspaniałych ludzi, lampki wina po spektaklu, choć nigdy nie miałam okazji skosztować, bo ciągle prowadzę. Nie wyobrażam sobie Sceny bez kwiatów po występie, powolnego schodzenia do szatni, ulatujących emocji i Pana, Panie Romualdzie…
A jednak muszę sobie wyobrazić te schody bez Pana, bez tego szerokiego uśmiechu, słomkowego kapelusza, idealnie odszytego garnituru… Muszę.
Żegnaliśmy Pana w upale. Wszyscy tak pięknie o Panu mówili. A ja rozmyślałam. Wiedziałam, że Pańska droga trwa, tylko teatr trochę inaczej wygląda i widzowie inni. W uronionych łzach czułam Pana obecność, Pana mądre oczy – jedne z najmądrzejszych, w które mogłam spojrzeć i ten charakterystyczny głos. Zawsze, kiedy przechodzę obok Sceny na Piętrze, uśmiecham się do Pana, słysząc w słuchawce: „Witam moją ulubioną naczelną”. Proszę nie przestawać grać! Proszę prowadzić ten teatr z taką pasją jak ten, na ziemi. Proszę uśmiechnąć się czasem do nas wszystkich. Pana obecność była i zawsze pozostanie wielkim darem!
„Sukces po poznańsku”