Była sobota, 30 stycznia. Siedziałam za kierownicą samochodu, obok siedział On. Uśmiechnął się, kiedy po kilku godzinach jazdy wyszło słońce. Ostatnie dni miał trudne, bo – podobnie jak ja trzy lata temu – po roku oddania i lojalności musiał ustąpić miejsca komuś nowemu. I tak powtórzył się schemat, który na zawsze pozostanie w moim sercu. W Jego już też. Doskonale pamiętam ten czas. Też byłam załamana, też przestałam dostrzegać sens. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Sens dopiero nadjedzie i będzie się nazywał „Sukces po poznańsku”. Powstały z pasji, z miłości do ludzi, z rzetelności, sumiennej i ciężkiej pracy, i szansy, którą dostałam od mojego szefa. Ta szansa okazała się być najlepszym, co spotkało mnie w zawodowym życiu. Patrzyłam na Niego i wiedziałam dokładnie, że minie trochę czasu i do Niego też przyjdzie Sens. Że sam zrozumie i zobaczy, że z ludźmi pozbawionymi człowieczeństwa nie warto być blisko, a już na pewno nie warto dla nich pracować. Za jakiś czas zostawi za sobą trudny czas i z podniesionym czołem będzie spełniał marzenia. Wiedziałam o tym doskonale, bo – jak mawia Jacek Walkiewicz – „tylko pasja rodzi profesjonalizm”.
Ustka przywitała nas delikatną zimą. Wjeżdżałam do miasteczka po rocznej niemal przerwie i przyglądałam się każdemu drzewu, domowi, chodnikowi, ludziom snującym się uliczkami. I znów poczułam się jak w domu. W domu, do którego wracam z ogromną miłością i tęsknotą. Zaparkowaliśmy w centrum miasteczka i ruszyliśmy nad morze. W porcie było cicho, a słońce odznaczało się na naszych twarzach. Widziałam, że odpoczywał, że chłonął każdą sekundę bycia tutaj. Ustka nie jest już dla nas miejscem zwyczajnego wyjazdu. Z biegiem lat stała się azylem, częścią życia, spokojem i nadzieją na lepsze jutro. I chociaż smuciły puste witryny restauracji, puste hotele i wszechobecna cisza, to wciąż widziałam tutaj letni gwar i ludzi, którzy w końcu do Ustki powrócą. – Patrz – powiedział Marcin. – Twoja kawiarnia serwuje coś na wynos. Podeszłam do schodów kawiarni „Niewinna piwniczka”. Poczułam zapach siekierki, której absolutnie nie mogłam sobie odmówić. Spacerowaliśmy plażą, oddychaliśmy głęboko, nastawieni na nowe jutro i nowy czas. Ja bałam się lutego, On bał się przyszłości. Magia Ustki sprawiła, że przestaliśmy bać się czegokolwiek. Trzymaliśmy się za ręce, a los prowadził nas przed siebie. Szkoda, że ten dzień minął tak szybko, ale wracając do domu wiedzieliśmy już, że: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko” (Albert Einstein).
„Sukces po poznańsku”