Stała na parkingu przy swoim samochodzie. Na masce leżała torebka, z której wystawały rzeczy zgarnięte przed chwilą z biurka. Dokładnie nie wiedziała, co w niej jest. Miała 5 minut, żeby się spakować i wyjść. Bez uprzedzenia, bez choćby jednego słowa – dziękuję. Tak po prostu zlikwidowano jej stanowisko pracy, bo zabrakło już dla niej miejsca, a może zwyczajnie do niego nie pasowała. Stała wpatrzona w jeden punkt, z oczu leciały łzy jedna za drugą. Jej świat runął w pięć minut, chociaż myślała, że to już się nigdy nie wydarzy. Po trudnym dla niej rozwodzie rzuciła się w wir pracy, żeby nie myśleć, żeby zacząć od nowa. Wróciła do zawodu, który kochała, do dziennikarstwa. Pisała, spotykała się z ludźmi, tworzyła coś zupełnie nowego. Była ciągle gdzieś, rodzice często pytali czy w ogóle sypia. Kochała ten stan, bo wiedziała, że dla tych ludzi jest ważna, że robi coś ważnego, że jej serce bije codziennie dla tego projektu. Setki nowych bohaterów, których spotykała, dodawały jej skrzydeł, chociaż w pracy bywało różnie. Miała lepsze i gorsze dni, wynikające z różnych sytuacji, ale ona nie poddawała się idąc do przodu. To była misja, to było coś o co walczyła traktując jak swoje. Błąd. Ale wtedy o tym nie wiedziała.
Po roku pracy dookoła zegarka wylądowała na parkingu z kilkoma zeszytami, zdjęciami swoich bohaterów. Bez perspektyw, bez oszczędności, bez niczego. Świat upadł w pięć minut.
Płakała ciągle. Na myśl o tym co ją spotkało, łzy same napływały do oczu. Nie mogła poradzić sobie ze stratą tego, czemu poświęciła się cała, może nawet było jej w tym więcej, niż myślała. To tak, jakby ktoś z dnia na dzień zabrał jej dotychczasowe życie. Obserwowałam ją, widziałam, jak zmienia się jej twarz z dnia na dzień, kiedy przesiadywała na balkonie w beznadziei. Kiedy kilka dni później rodzice przyszli do niej na urodziny, też była smutna. I chociaż próbowali jej pomóc, to ona tę pomoc odrzucała. Pomóc chcieli też inni – proponowali jakieś zajęcia, ale jej rozbite serce nawet nie chciało myśleć o zlepieniu się w całość. Poprosiła o pomoc lekarzy, specjalistów, którzy zaopiekowali się nią i zahamowali łzy. A może nie miała już czym płakać.
Dwa miesiące później, kiedy zaczęła zauważać, że wstało słońce, odebrała wiadomość na Messengerze z propozycją nowej pracy. Potem było kilka spotkań, kalkulacji, dobrych słów i wiary w to co, co przed nią. Prezes mówił o warsztacie, o możliwościach, o tym, że cieszy się na współpracę. Nie wierzyła w ten dzień, w tę chwilę, zastanawiając się czy to prawda. Ale to się działo. Umówionego dnia stawiła się w pracy. Miała swoje biurko, swój zespół, z którym była bardzo zżyta, a który wraz z nią opuścił poprzedniego pracodawcę. Na jej twarzy znów zagościł uśmiech. Wstawała rano, czesała się, robiła makijaż i dumnie szła do pracy. Bez stresu, bez łez, bez strachu, bez obaw. Z przyjemnością. Dostała nowe życie, choć myślała, że to życie już za nią. Dostała coś, czego się nie spodziewała. Dostała zaufanie, nowe otwarcie, ktoś pozwolił jej doświadczeniu rozwinąć skrzydła.
Bo za każdymi łzami idzie uśmiech, za każdą porażką sukces. To, że dziś zamyka się świat nie oznacza, że jutro się nie otworzy. Otworzy tylko trzeba uwierzyć.
Dziś stoi przed Wami: silniejsza, mocniejsza, odporna na udawanych ludzi, bogatsza w uśmiech, dobre serca i zrozumienie. A „Sukces po poznańsku” kończy właśnie dwa lata z czego jestem dumna!
„Sukces po poznańsku”, maj 2020